Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Powojenne losy Stefana Gieysztora. Jak rodzina spod Wilna trafiła nad Jezioro Otmuchowskie, a Stefan stał się szkodnikiem i kułakiem

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Rok 1946 Stary Wilamów obecnie Wilamowa. Stefan Gieysztor z dziećmi. Z lewej - Tadeusz.
Rok 1946 Stary Wilamów obecnie Wilamowa. Stefan Gieysztor z dziećmi. Z lewej - Tadeusz. Archiwum prywatne
Ziemianie z Kresów Wschodnich nie mieli łatwo na Ziemiach Zachodnich, w powojennej Polsce Ludowej. Nie poddawali się jednak nawet w najtrudniejszych warunkach dzięki wykształceniu, wiedzy i wsparciu bliskich. Tak jak Gieysztorowie, rodzina spod Wilna, która trafiła pod Paczków.

14-letni Jurek Gieysztor w szkolnym podręczniku przeczytał czytankę o swoim dziadku Stefanie – szkodniku i kułaku. Był wrzesień 1950 roku, chłopak poszedł do I klasy liceum w Paczkowie. Do szkoły dojeżdżał codziennie 8 kilometrów na rowerze z poniemieckiej leśniczówki w malowniczej osadzie Książe nad Jeziorem Otmuchowskim.

Jednym z jego szkolnych podręczników były „Wypisy do języka polskiego”, a w nich czytanka autorstwa literata z Katowic - Józefa Pogana o tym, jak wspaniali, światli chłopi zmieniają powojenne losy ojczyzny, zakładając jedną z pierwszych w kraju spółdzielni rolniczych w Wilamowej koło Paczkowa. I o tym, jak zacofani, reakcyjni kułacy i wyzyskiwacze, na czele ze Stefanem Gieysztorem (dziadkiem), próbują im w tym przeszkodzić.

Było tam zdanie o ojcu Jurka – Stefanie Konstantym Gieysztorze, dyrektorze fabryki w Opolu, który w dobie proletariackiej dominacji został opisany równie antypatyczny co dziadek.

- Ten swoisty paszkwil na naszą rodzinę był przyjęty w naszym liceum z godnością – pisał po latach we wspomnieniach dorosły już Jurek/ Jerzy Gieysztor (zmarł w 2016 roku). - Nauczyciele zignorowali fakt istnienia tej pozycji i nie była ona omówienia na lekcjach. Niektórzy koledzy próbowali coś z niej złośliwie cytować, bo zawsze znajdą się tacy, u których można grać na niskich instynktach. Większości jednak wyraźnie nie odpowiadał ten ton nagonki.

Litwini na kresach zachodnich

Antybohater stalinowskiej propagandy - Stefan Gieysztor zwany w rodzinie Dziaduniem, był pierwszym paczkowskim Litwinem. W czerwcu 1945 roku był 77-letnim repatriantem, który zdołał uciec z Litwy przed NKWD. Z własnego sadu, przejętego po 1939 roku przez kołchoz, wykradał w nocy drzewka, żeby je sprzedać na targu, zdobyć pieniądze na fałszywy paszport i bilet do Polski.

Przed wojną Stefan był ziemianinem z szlacheckiego rodu herbu Giejsztor z piękną historią i wieloma wybitnymi postaciami. Jego ojciec – Emil walczył w powstaniu styczniowym (1863 roku), razem ze swoimi czterema braćmi. Trzech z rodzeństwa zginęło w walce. Po powstaniu władze rosyjskie nakazały sprzedać rodzinny majątek Gieysztorów Rosjanom za 20 procent wartości, a Emila skazały na kilka lat wysiedlenia na Syberię. Na zsyłkę całkiem dobrowolnie pojechała z nim świeżo poślubiona żona Jadwiga. Kiedy po latach wrócili, cała rodzina Gieysztorów zrzuciła się, żeby kupić Emilowi i Jadwidze folwark Szałtupie z 350 hektarami ziemi i niewielkim dworem. Długi zaciągnięte na kupno Szałtupia kończył spłacać dopiero Dziadunio Stefan, przed samą II wojną światową.

Syn Stefana – Stefan Konstanty Gieysztor w 1935 roku ożenił się z panną Felicją Komorowską z Kowaliszek. Ślub brali w kościele w Kownie, wesele było we dworze w Szałtupiu, ale potem młodzi państwo potajemnie, przez niemiecki Królewiec, statkami wyjechali do polskiego Gdańska. Przedwojenna, młoda Litwa była w ostrym politycznym konflikcie z Polską o Wilno. Kraje nie utrzymywały nawet stosunków dyplomatycznych, Litwini uniemożliwiali litewskim Polakom legalny wyjazd za granicę.

Pierwszy polski osadnik we wsi

Stefan Konstanty Gieysztor skończył Wyższą Szkołę Handlową w Belgii. Zaczął pracę w Gdańsku, ale jeszcze przed II wojną światową przeniósł się do Katowic, gdzie pracował w państwowym przedsiębiorstwie – Centrali Żelaza i Stali. Po wojnie, którą jego rodzinie udało się przetrwać bez ludzkich strat choć w frontowych warunkach, został kierownikiem Centrostalu w Radomiu. W 1946 roku przeniesiono go do Opola, gdzie zabrał się za organizację oddziału tej firmy.

Rok wcześniej, w połowie 1945 roku to on, razem ze starym ojcem, pierwszy raz przyjechał na rekonesans na Ziemie Zachodnie. Szukali miejsca, gdzie można będzie rozpocząć nowe życie. Trafili do Nysy, gdzie urząd repatriacyjny przypadkowo skierował ich do wioski Altwilmsdorf przemianowanej wtedy jeszcze na Stary Wilamów. Kilka lat później nazwę zmieniono na Wilamową.

- Zatrzymując się w położonym na niewielkim pagórku Starym Wilamowie zastali kwitnącą wieś, z żywym inwentarzem i obsianymi polami – napisał we wspomnieniach Jerzy Gieysztor. - Tutejsi ludzie po wojnie przegranej przez Trzecią Rzeszę byli na tyle pokorni, że Tatuś nie bał się zostawić Dziadunia zupełnie samego wśród Niemców. Dziadunio był pierwszym polskim osadnikiem we wsi, a jednym z pierwszych w powiecie nyskim. (…) Wiedza rolnicza i dobra znajomość niemieckiego sprawiły, że w krótkim czasie zdobył uznanie miejscowych Niemców.

Polonez z wąsaczem

Mimo tragicznych przejść wojennych Dziadunio Stefan pozostał człowiekiem jowialnym i chętnym do żartów. Podkręcając sumiastego wąsa prowadził poloneza na balach w Paczkowie. Przytaczał litewskie powiedzonka, miał w domu prawdziwe pianino. Wśród innych osadników, w tym górali podhalańskich, zyskał uznanie za swoją rolniczą i sadowniczą wiedzę. Wilamowa stała się po litewskim Szałtupiu nieformalną siedzibą rodu Gieysztorów. Latem zjeżdżała tu cała rodzina.

W Wilamowej zamieszkała na stałe Maria Katarzyna Gieysztor, siostra Stefana, działaczka społeczna i światowa, członek Drużyn Strzeleckich i Polskiej Organizacji Wojskowej, odznaczona przez marszałka Piłsudskiego Krzyżem Walecznym i Krzyżem Zasługi. W Internecie można odnaleźć opublikowane jej pamiętniki z okresy Powstania Warszawskiego. Zmarła 25 lipca 1948 roku i jest pochowana w Wilamowej.

Bywał tu najstarszy z rodzeństwa - Józef Gieysztor, zwany ojcem polskiego kolejnictwa. Zanim został w Warszawie profesorem Wyższej Szkoły Handlowej, planował nowe trasy kolejowe w Syberii, Mandżurii i Chinach, wcześniej prowadził światowe życie w rosyjskim jeszcze Petersburgu. W 1918 roku, gdy Polska odzyskała niepodległość, zajął się z ramienia nowych władz ujednolicaniem trzech różnych, odziedziczonych po zaborcach, systemów kolejowych.

Bywał tu także Michał Gieysztor, zwany „polskim trampem” ze względu na liczne podróże po całym świecie od 1896 roku do samej II wojny światowej. Obaj bracia pozostawili po sobie ciekawe, choć nie opublikowane pamiętniki.

Partia kontra kułacy

Nowym osadnikom władze repatriacyjne przyznawały po 8 hektarów ziemi, ale do Stefana Gieysztora – seniora w Wilamowej wkrótce dołączyła rodzina.

Pierwszy dojechał syn Tadeusz, podporucznik artylerii z II Armii Wojska Polskiego. Świeżo zwolniono go z wojska, odnalazł bliskich pod Paczkowem i też dostał przydziałowe 8 hektarów na nowe życie. Do armii Świerczewskiego Tadeusz trafił przez Syberię, wywieziony przez sowietów z Litwy w 1940 roku. Córka Stefana – Zofia, też wywieziona z Litwy na w 1940 roku trafiła do Kazachstanu. W sowieckim kołchozie została księgową tak cenioną, że nie chcieli jej wypuścić po wojnie do Polski. Do wspólnego gospodarowania z nimi przyłączył się frontowy kolega Tadeusza – Józef Kowalski.

Stefan Gieysztor studiował rolnictwo, zarządzał przed wojną własnym majątkiem, więc błyskawicznie rozkręcił gospodarstwo w Wilamowej. Z miejscowymi Niemcami, którzy do 1946 roku czekali na wysiedlenie, dogadywał się dobrze, bo znał język niemiecki, a do autochtonów odnosił się z szacunkiem. Doszło do tego - jak wspomina jego wnuk, że gdy zaczęła się akcja wysiedleńcza Niemców, wcześniejszy właściciel jego gospodarstwa zaręczył Gieysztorowi, że … nie poniesie żadnych konsekwencji, gdy na te ziemie powróci państwo niemieckie. W 1949 roku za sukcesy swojego gospodarstwa Stefan Gieysztor, mimo swoich 81 lat, został uznany za najlepszego rolnika w województwie śląsko – dąbrowskim.
Rok później nadeszła jednak katastrofa.

Kolektywizacja czyli katastrofa rolnictwa

Wilamowa pod Paczkowem w 1949 roku została przez władze partyjne wytypowana jako jedna z kilku pierwszych w Polsce wiosek, gdzie ma być przeprowadzona kolektywizacja rolnictwa. Zdecydowało chyba to, że z wioską był związany Władysław Grabowski, podobno przyjaciel Bolesława Bieruta, potem przez 30 lat prezes RSP Wilamowa i poseł na sejm w PRL. Na wzór radzieckich kołchozów w Polsce miały powstawać rolnicze spółdzielnie, a oczy partyjnej propagandy skupiły się na pionierach kolektywizacji. Zrobiono we wsi pierwsze zebranie z rolnikami, jednak większość nie zgodziła się na powołanie spółdzielni. Ludzie bali się kolektywizacji, chcieli mieć swoją ziemię, samemu gospodarować i samemu czerpać korzyści z pracy. Na zebraniu zdecydowały też krytyczne wystąpienia Stefana Gieysztora, który komunę znał jeszcze z czasów zajęcia Litwy przez Związek Radziecki w 1940 roku.

Kilka miesięcy później działacze PZPR zorganizowali w Wilamowej drugie spotkanie w sprawie utworzenia spółdzielni. Polityka kija i marchewki, obietnice i strach przez UB spowodowały, że chłopi tym razem powszechnie zgodzili się wstąpić do kołchozu. Tylko dwóm pozwolono pozostać indywidualnym rolnikiem. Za przystąpieniem głosował też Stefan Gieysztor, ale jemu władze nie dały zgody na wejście do spółdzielni. Komunistów za bardzo kłuło w oczy jego wzorowe gospodarstwo i zawadiacki styl bycia.

- To wtedy rozpętano nagonkę przeciwko Dziaduniowi, nazywając go wyzyskiwaczem i wrogiem klasowym – pisał we wspomnieniach Jerzy Giedroyć. - I tak prawie równo rok po tym, kiedy otrzymał tytuł najlepszego gospodarza w województwie śląsko - dąbrowskim, skonfiskowano mu gospodarstwo, wręczając odpowiedni papier.

Ziemię w Wilamowej odebrano także innym członkom rodziny Gieysztor, w tym walczącemu pod Berlinem Tadeuszowi Gieysztorowi. 82. Letni Stefan dostał zgodę na zabranie tylko źrebaka, jednej krowy i drobnego inwentarza. Kiedy zabrano mu także siodło, cudem ocalone z Litwy, wystąpił do sądu w Paczkowie o jego zwrot. Na rozprawie sędzia przyznał, że zgodnie z oczywistymi dowodami siodło jest jego rodzinną pamiątką, ale on dostał od partii dyrektywę, że go nie może zwrócić, bo w tej sprawie wygrać ma spółdzielnia rolnicza w Wilamowej. Stefan Gieysztor wycofał więc sprawę z sądu, żeby nie kompromitować sędziego.

Nobliwy ziemianin z sumiastym wąsem zapakował swój dobytek na wóz i odjechał. Na szczęście niedaleko, zaledwie 4 kilometry dalej do leśniczówki w Księżu nad Jeziorem Otmuchowskim, gdzie mieszkał jego syn Emil z rodziną. Do Wilamowej nie mógł wrócić nawet na niedzielną mszę. Miał oficjalny zakaz pojawiania się w wiosce.

Słodkie dzieciństwo w leśniczówce

Syn Stefana – Stefan Konstanty Gieysztor musiał wypatrzyć opuszczoną, poniemiecką leśniczówkę w osadzie nad jeziorem jeszcze latem 1945 roku. Potem okazało się, że należy do autochtona – Hugona Muchy, który nie wyjechał do Niemiec. Gieysztor wydzierżawił ją od Muchy, a potem zrobił z domu letnisko dla swojej rodziny. Pierwszy raz przyjechali tu razem z dziećmi 16 czerwca 1946. W zimie wszyscy mieszkali w Opolu, w służbowym mieszkaniu dyrektora Centrostalu przy ulicy Lipowej. Wiosną przenosili się nad jezioro otmuchowskie, a tylko tata dojeżdżał do nich motocyklem na soboty i niedziele.

- Wejście do domu zacieniały dwie okazałe lipy. Były nieocenione latem, pod nimi stawiało się stół na niedzielny obiad, a nieraz na dłużej. Ich cień, nawet w czasie upałów pozwalał grać w ping-ponga – opisywał leśniczówkę Jerzy Gieysztor. - Rozkoszowaliśmy się tym wszystkim, chociaż obiekt nie był zelektryfikowany, po wodę trzeba było chodzić do pompy, zimą dla ochrony przed mrozem otulanej słomą, a drewniane ubikacje też były na dworze, dostępne przez tylne wyjście, z pomieszczenia piekarni. Był w niej prawdziwy piec chlebowy.

Latem leśniczówka pod Paczkowej zamieniała się w letnisko litewskiego, rozrośniętego rodu, odwiedzane jednocześnie przez kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt osób. Dziadkowego konika Eleganta zaprzęgali do wozu i jeździli na wycieczki po okolicy, albo w niedzielę na mszę do Paczkowa czy Otmuchowa. Zwiedzali na rowerach okolicę.

Życie nad jeziorem

- Wielką atrakcją leśniczówki było jezioro - pisał w innym miejscu wspomnień Jerzy Gieysztor. - Brzegi porośnięte wikliną. Na dnie stare drogi i rowy, fundamenty zabudowań. To mogliśmy zobaczyć, gdy upuszczano wodę dla ratowania żeglowności Odry. Zwykle jednak utrzymywano dosyć wysoki poziom wody, co dawało dużą powierzchnię zbiornika. Kiedy nauczyliśmy się dobrze pływać korzystaliśmy z każdej okazji, żeby wypłynąć dalej od brzegu, albo o własnych siłach przy ciepłej wodzie, albo korzystając z kajaka. Nie mniej atrakcyjne były zimowe uroki jeziora. Grubość lodu szybko osiągała stan zapewniający bezpieczeństwo dla ślizgania. Niezapomniane były wspólne z Tatusiem wycieczki w księżycowe wieczory, po niezmierzonej tafli. Lód „jęczał”, zwłaszcza przy narastającym mrozie.

- Leśniczówka była dla nas – dzieci jak raj – wspominała w rozmowie z dziennikarzem NTO Jadwiga Gieysztor. – Latem krewni licznie przyjeżdżali do nas na letnisko. Do obiadu siadało razem nawet kilkanaście osób. Jako dziecko na zwracałam na to uwagi, ale mama chyba musiała dokonywać cudów, żeby nas wyżywić.

- Tato miał dar zjednywania ludzi – wspominała przed laty Elżbieta Ingvarsson-Gieysztor. – Był serdeczny, promieniował dobrą energią, ludzie mu z ufnością powierzali nawet swoje oszczędności. Dziadunio był podobny. Zapamiętałam go dobrze, bo jako dziecko spałam z nim w jednym pokoju. Bardzo cierpiał, bo w czasie okupacji w silne mrozu musiał rąbać drzewo i odmroził sobie nogi. Pamiętam, jak pomagałam mu zakładać skarpetki.

Ofiara wojny o handel

Ta idylla rodzinna zakończyła się w 1948 roku. Stefan Gieysztor junior, kierownik opolskiego oddziału Centrolstalu, został aresztowany. Razem z nim do tymczasowego aresztu trafiło jeszcze kilku kierowników innych takich oddziałów w całym kraju. Przedstawiono im zarzuty gospodarczych malwersacji, ale ta naprawdę był tu już początek kolejnego etapu walki o budowę socjalistycznej gospodarki – wojny o handel. Stefan, który jeszcze przed wojną chorował na gruźlicę, trafił do jednej celi z kryminalistami.

- Tak naprawdę to był początek socjalistycznej wojny o handel. Władze też chciały uciszyć tych, którzy wiedzieli, że polskie towary są masowo wywożone do Związku Radzieckiego – wspominała Jadwiga Giedroyć. – Tatę uratowała mama, kobieta bardzo przedsiębiorcza i przebojowa. Znalazła w Opolu dwóch lekarzy – Żydów, którzy nie bali się wystawić tacie zaświadczenia, że z powodu choroby płuc nie może przebywać w areszcie tymczasowym. Na tej podstawie go wypuszczono po czterech miesiącach i na rozprawie odpowiadał z wolnej stopy. Udało mu się jednak dotrzeć do swojego biura w Centrostalu i zdobyć dokumenty, które świadczyły o jego niewinności. Ostatecznie sąd musiał go uniewinnić, ale inni kierownicy Centrostalu nie mieli tyle szczęścia. Poszli na wiele lat do więzienia, jeden nawet dostał zmarł w więzieniu.

Stefan Gieysztor stracił pracę i trafił na czarną listę tych, których nie można zatrudniać. Musiał z żoną jakoś utrzymać rodzinę z 1,5 hektara ziemi przy leśniczówce. Pani Felicia studiowała na Katolickim Uniwersytecie w Luovin w Belgii rolnictwo, miała dobre teoretyczne przygotowanie.

Ziemia ludzi wyżywi

- Mama założyła fermę kurzą – wspominała Elżbieta Gieysztor – Ingvarsson, córka Stefana. – Jako 5 letnie dziecko musiałam biegle nauczyć się liczenia do 500. Kurze jajka wysiadywały indyki, a ja musiałam wkładać po 60 jajek do gniazda. Pilnowałam czy wieczorem całe stado wraca do kurnika, czy nie porwał ich lis albo jastrząb. Kurczaki z naszej leśniczówki były znane w całym powiecie, ludzie chętnie je kupowali. Młode indyczki mama sprzedawała nawet do Anglii. Założyła ogród warzywny, a nawet prowadziła pasiekę pszczelą.

Litewscy ziemianie po wyrzuceniu z Wilamowej nadal kłuli oczy działaczom z partyjnej spółdzielni rolnej. W 1953 roku spółdzielnia zaczęła robić przygotowania do przejęcia leśniczówki i jej ziemi uprawnej. Ponieważ zmarł właściciel nieruchomości, autochton Hugon Mucha, a jego dzieci wyjechały do Niemiec, majątek formalnie przejęło państwo.

Stefan Gieysztor zmarł 4 stycznia 1953 roku. Na cmentarz w Paczkowie trumna pojechała zorganizowaną skądś karetą.

- Na paczkowskim cmentarzu grób wykuwano z trudem, w ziemi zamarzniętej, na całą jego głębokość. Jak gdyby przyroda, wymagając ciężkiej pracy, dla złożenia Dziadunia w ziemi śląskiej, chciała nam przypomnieć, że innej ziemi był synem – napisał we wspomnieniach Jerzy Gieysztor. - Bo chociaż Stefan Gieysztor urodził się na Litwie, to w gospodarowanie na Śląsku wkładał nie mniej serca, niż w Szałtupiu.

Na kolejnym wygnaniu

Po śmierci Stefana celem ataków stała się reszta rodziny.

- Przyszło do nas pismo nakazujące nam wyprowadzkę z leśniczówki – wspominała Jadwiga Gieysztor, najmłodsza z dzieci Stefana Konstantego. – Wiedzieliśmy, że prezes Grabowski z RSP ma chętkę na nasz zadbany i ładny dom, choć nie było w nim wygód. Tato udał, że pismo go nie dotyczy, bo było adresowane na dziadka. We wrześniu 1953 roku przyjechała do leśniczówki cała komisja w długich płaszczach, żeby nas wyrzucić, ale tata powiedział, że go nie uprzedzono, bo pismo nie było do niego. Za miesiąc przyjechali z eksmisją drugi raz, ale w zimie nie można eksmitować nikogo z terenów wiejskich. Znów odjechali jak niepyszni. Jednak już wiedzieliśmy, że trzeba się będzie w końcu stamtąd wyprowadzić. Wiosną 1954 roku brat zdawał w Paczkowie maturę, starsza siostra skończyła X klasę. Tata pojechał wcześniej do Wrocławia szukać tam jakieś pracy i mieszkania. Miał szczęście, na dworcu spotkał przedwojennego znajomego, kolegę ze studiów w Antwerpii, który mu pomógł. 1 kwietnia 1954 roku przenieśliśmy się do Wrocławia.

Razem z krową i kurami zamieszkali w połowie willi w dzisiejszej dzielnicy Leśnica, a krowa Jagoda dostała na mieszkanie garaż z kanałem.

Ale to już zupełnie nowy rozdział w rodzinnej opowieści.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Powojenne losy Stefana Gieysztora. Jak rodzina spod Wilna trafiła nad Jezioro Otmuchowskie, a Stefan stał się szkodnikiem i kułakiem - Nowa Trybuna Opolska

Wróć na glucholazy.naszemiasto.pl Nasze Miasto